Strona:Gabriela Zapolska-Panna Maliczewska.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
STEFKA (zrywa się jak szalona i zaczyna tańczyć po pokoju).

Poszedł! poszedł! co za radość! co za szczęście. Niema go!... niema go!... już tu nie przyjdzie... nie...

(płacze i śmieje się nerwowo, w miarę słów Michasiowej śmiech ten zastyga).
MICHASIOWA (skrzywiona).

Jest czego się cieszyć.

STEFKA (śmieje się spazmatycznie).

Pewnie że jest! Och! jak ja go nienawidziłam... jak ja go nienawidziłam...

MICHASIOWA (cicho).

Jutro po kwartalne przyjdzie żyd za meble — a jakże... obiady za cały miesiąc — praczka już przeszło dziesięć guldenów — po sklepach Stefka wszędzie wisi — na szesnasty się zlecą jak kruki. Ciekawam co będzie...

STEFKA (zgaszona, cicho — siedzi na szezlągu).

Co Bóg da...

MICHASIOWA.

Mieszkanie to jeszcze na dwa tygodnie... najgorzej z krawcową — dziś trzy razy była dziewczynka z rachunkiem... już zaczyna na schodach wymyślać...

STEFKA (cicho, niepewnie).

To poślij po stróża niech ją wyrzuci.