Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/101

Ta strona została przepisana.

bywał się w jego salonach pod jego protektoratem i opieką. Poprzednio wydał Dobrojowski już bal dla tego samego składu towarzystwa, i dziś ze spokojném już sumieniém i uśmiechniętą twarzą bawił „starsze panie”, zebrane w sali gobelinowéj.
Wielohradzki uważnie patrzył na tańczących, jak wódz, gdy rzuca w gorączkę bitwy garść ulubionéj swéj gwardyi. Czynił to już poniekąd z nałogu, bo walcem kierować nie mógł, zwłaszcza, że walc ten był prostym, wiedeńskim, rozmarzającym walcem. Lecz oczy Wieloliradzkiego mimowoli ciągnęły zawsze za kołem taneczném.
Przed nim, jak maryonetki zgrabne i strojne, kręciło się par kilkanaście i czarne postaci mężczyzn ostro odcinały się na tle jasnych tualet kobiecych. Tańczyły przeważnie panny, i barwy blade, spłóka-ne, nieśmiałe przeważały. Gazy, muśliny, jedwabie i tiule fruwały jak skrzydła olbrzymich libelul, o cienkich kibiciach i kapryśnych a błyszczących ciałach. Gdzieniegdzie czerwony frak migał jaskrawo, lub światło migotało snopem iskier w złotych blaszkach, któremi naszyta była suknia Orzeckiéj. Lecz natychmiast następowała cała fala bladego błękitu lub morze zieleni przeciętéj różowawą barwą miękkiego fularu. Jaskrawe barwy tonęły w téj bladéj powodzi.
I tylko od sufitu złociły się sztukaterye i spadało ciężkie wyzłocenie olbrzymiéj rozety, dokoła któréj boginie w purpurowych sukniach taneczne zakreślały