Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/103

Ta strona została przepisana.

jéj ręki. Zanim ochłonąć zdołał z doznanego wzruszenia, Muszka znikła w tłumie płynących, jak w deptaku, tancerzy.
Po kadrylu zbliżył się do niéj, pragnął zawiązać rozmowę, lecz ona szybko odeszła, zajęta jakąś tajemniczą konferencyą ze swym kuzynem, Jerzym Malenim, olbrzymem, łysym, pomimo młodego wieku, pełnym powagi i słoniowéj dystynkcyi.
Wielohradzki uczuł się znów na rozdrożu i zaczął wmawiać w siebie, iż uścisk ów był tylko przywidzeniém jego zmęczonéj fantazyi, i z goryczą śledził białą suknię Muszki i kask jéj rudych włosów, w których światło zapalało rubinowe iskierki.
U pasa Muszka miała bukiet malw prawie czarnych, malw dziwacznych, o wielkich liściach, jak skrzydła nietoperzy, i te drżące delikatne płaty czarne o miedzianych blaskach żałobnie znaczyły się na atłasie białego pasa, jakim suknia Muszki ściśnięta była.
I suknia ta nie była suknią, ale raczéj jakąś olbrzymią massą bieli, opadającéj fałdami ku dołowi, falą tkaniny przezroczystej, a mimo to zazdrośnie kryjącéj doskonałą jéj piękność. Z ramion, z gorsu suknia ta zlatywała, obnażając atłas skóry i delikatne zarysy biustu, i zdawało się, że lada chwila draperya spadnie i Muszka wykwitnie z téj śnieżnéj chmury, odziana jedynie w płaszcz swych włosów o miedzianych iskrach, które także rozlatywały się,