Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

— Zdaje mi się, iż kartkę tę znalazłem — odparł starając się nadać głosowi ton obojętny — oddam ją pani za najpierwszém naszém widzeniem się.
Urwał i dodał, oglądając guziczki swoich rękawiczek:
— Nie wiedziałem, że ta kartka do pani należy... i zapomniałem formy karnetu pani.
Muszka patrzyła na niego chwilę i cień ironicznego uśmiechu przesunął się po jéj ukarminowanych ustach. Jakiś rodzaj wzgardliwéj litości dla tego człowieka, który kłamał w tak nędzny i źle udany sposób, ogarnął ją widocznie.
Zwróciła się ku stosowi welonów i burnusów i ujęła w rękę długi szmat białéj gazy, nakrapianéj srebrnemi gwiazdami.
— Niech mi pan powie, do czego to będzie służyć?
I znów głos jéj utracił ostrość i brzmiał równo, melodyjnie, bez cienia jakiéjkolwiek nerwowéj nierówności.
Przed drzwiami słychać było wciąż szelest sukni Orzeckiéj, która była tam widocznie na warcie przyjacielskiéj i dyskretnéj. W oddali konały tony walca, który dopływał do kresu.
Wielohradzki zaczął dawać Muszce potrzebne wyjaśnienia. Głos drżał mu lekko. Położył szapoklak i rozrzucał burnusy z mimowolną gracyą kupczyka. Ona patrzyła na niego jakby przez zasłonę, nie widząc prawie tych pięknych gestów. Podbijał ją swo-