Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/126

Ta strona została przepisana.

Tylko „panienki”, jak zawsze eteryczne, objadłszy się cukierkami i opiwszy oranżadą, ze względu na zbyt ściśnięte gorsety, uciekły do Petit Trianon’u.
W salonie krzątał się Wielohradzki, ustawiając krzesła, wydając służbie dyspozycye, układając akcesorya kotylionowe w rogu sali, odgraniczonym dwoma haftowanemi parawanami.
Niedaleko, kolo ściany, ponury i tragiczny stał Kafthan, chmurnie wpatrzony w ziemię. Malewicz drwił dziś z niego bez litości, a Pozbitowski, Bodecki i inni dopomagać mu zaczęli. Perweniusz odcinać się nie śmiał, lecz teraz przetrawiał z domieszką żółci wszystkie usłyszane ironiczne przycinki, i karmił się niémi w milczeniu, jak trucizną, którą przecież pił dobrowolnie i któréj nawet poszukiwał.
Wielohradzki, przebiegając mimo, spojrzał na tę olbrzymią postać, stojącą samotnie na tle jasnego obicia.
— Czemu pan nie idziesz do bufetu? — zapytał, czując nagłą litość nad tą wyfraczoną niedolą, tak chmurną wśród blasku świateł i odgłosów śmiechu, dolatujących dokoła.
Lecz Kafthan nie odpowiedział ani słowa, pogrążony cały w upartem milczeniu.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Na środku salonu, w białe, czarne i pomarańczowe pręgi, stoi domek tekturowy z okienkami zakra-