gury i kombinacye, lecz ta gorliwość i pośpiech, z jakim pracował, zaczynały ją niepokoić.
— Jédz, Tadziu!.. — prosiła — zupełnie z sił opadniesz...
Lecz on uparcie głową kiwał.
— Nie! nie!.. może późniéj... teraz mam pilną robotę.
— Na wszystko jest czas! — odparła Wielohradzka — teraz powinieneś jeść obiad... proszę cię!..
— Nie!., gdyż nie mam ani chwili do stracenia — upierał się Tadeusz — jutro parti de plaisir w Paprotce... prowadzę tańce, nie mam jeszcze figury nowéj wymyślonéj. Żadnego clou!.. A rozumié mama, iż po wczorajszéj figurze arabskiéj muszę wykomponować coś niezwykłego. Sukces obowiązuje...
Nadymał się ciągle, nie mogąc zapomniéć szelestu braw, które do téj pory szumiały w jego uszach.
— W Paprotce? — spytała Wielohradzka.
— Tak, u Maleniego! — rzucił niedbale Tadeusz.
— U Maleniego?..
— Tak!..
Lecz nie mógł długo zachować obojętnego tonu. Radość tryskała mu z oczu. Szybko porwał matkę za rękę.
— Ha?.. co mamuś na to?.. Tadzio zaproszony do Maleniego?.. będzie fortancerował!.. Co mama na to?..
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/133
Ta strona została skorygowana.