zmiernie chętna i zręczna... Ja się starzeję... często ona pracuje za nas obie... Mój Tadziu!..
Wielohradzki powstał i kierował się do swego pokoju.
— Dobrze! dobrze!.. fraka przecież chyba nie włożę...
— Nie! nie!.. weź anglez, to wystarczy.
— Anglez?... co téż mama mówi!.. pójdę w żakiecie...
Lecz Wielohradzka znów prosić zaczęła.
— Mój Tadziu!.. zrób to dla mnie!.. Pikniewiczowa może się obrazić!.. żakiet w dniu imienin!.. Mój Tadziu!..
— No dobrze!.. dobrze!.. — zabrzmiał z po za drzwi głos Tadeusza — wezmę anglez, tylko ten stary, bez aksamitnego kołnierza...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Dokoła stołu, nakrytego serwetą siatkową, zasiadło cale towarzystwo.
Na stole znajdował się tort, biedny tort biszkoptowy obłożony cieniuchnemi plasterkami smażonego tataraku. Na środku tortu różowiła się cukrowa róża. Obok, na tacy, kieliszki, butelka wina i korkociąg i kilka małych talerzyków, na których srebrzyły się łyżeczki.
Pociągając wiecznie zakatarzonym noskiem, kręcił się dokoła stołu Felek w zbyt krótkim świątecz-