Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/138

Ta strona została przepisana.

nym garniturze. Na kanapce włosieniém pokrytéj Wielohradzka w jedwabnéj sukni i Pikniewiczowa, staruszka zmarszczona i chuda, w dużym czepku z fijoletowemi kokardami. Dolna jéj szczęka była w ciągłym ruchu, tak, jakby Pikniewiczowa w ustach miała prowizyę orzechów. Po za tém była to staruszka dość miła, o spłowiałych zielonych oczach, dystyngnowana w ruchach i sposobie wyrażania się, lecz wiecznie rozbolała i rozpłakana. Wzdychała często i do téj chwili nie mogła przetrawić ruiny, w jaką ją zięć, a ojciec Teci i Felka, wpędził.
Obok matki, na fotelu bezstylowym i ciężkim, przypominającym brak gustu drugiego Cesarstwa i krynoliny, które się weń wciskały, siedział Wielohradzki, znudzony i myślą odbiegający z tego niewielkiego mieszkania, w którym panował płaczliwy smutek, siatkowe firanki i patarafki ze strzyżonych kawałeczków włóczki.
Chwilami zatrzymywał wzrok na siedzącym naprzeciw niego mężczyźnie. Był to wysoki blondyn, czerwony, z twarzą świecącą od potu, jak lakierowana lampa. Ubrany odświętnie w długi surdut, miął w ręku kapelusz z dużemi kresami. Pikniewiczowa traktowała go uprzejmie, zwysoka, z grzecznością wielkiéj damy.
Przedstawiając go Wilohradzkim, wyrzekła płaczliwie:
— Pan Janczewski!..