Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/145

Ta strona została przepisana.

ogrodu Jezuickiego i zwabionych brzękiem uprzęży i jasnemi barwami sukien i parasolek kobiecych.
Słońce jasne, promienne, zwycięzkie i tryumfujące, błyszczało, jak olbrzymia lampa, z któréj zdjęto abażur mgły i szkło chmur. Szafirowe we środku, skrzyło się promieniami wszystkich barw, jak brylant olbrzymi, osadzony w morzu szafiru. I w głębi téj dekoracyi wznosiło się Sacré Coeur — klasztor wychowawczy, cichy i tajemniczy. Promienie słoneczne zapalały olśniewające ogniska w szybach zamkniętych okien. Czasem zdawało się, że w powietrzu słychać było przeciągły jęk organów, płynący z kaplicy klasztornéj. Wówczas panienki i panie zatrzymywały się, podnosząc głowy. Prawie wszystkie wychowane były w tych murach i znały dobrze głos tych organów, które co niedziela rozbrzmiewały po nad ich głowami, okrytemi w białe zasłony muślinowe. Niektóre z odcieniém żalu patrzyły na bramę klasztoru. Inne, a pomiędzy niémi Orzecka i Minusia Bodecka, wzruszały ramionami z uczuciem ulgi pięknych ptaków, które z cel wydostały się na swobodę. Lecz wszystkie czuły się jaku siebie pod temi murami, po za któremi rosły i rozwijały się teraz ich młodsze siostry lub córki. Lubiły ten wielki pałac, na którym odbywały się manewry i który swą pustynią rozrywał je w chwili odbywania naznaczonéj pokuty. Śmiejąc się, pokazywały Malewiczowi i Dezydaremu pewne małe okienko, tak zwany „pokój for-