świeżo i rozkosznie, wyglądała zdaleka jak olbrzymi fijołek, wytryskujący powabnym kielichem ze szmatu złotego piasku.
Dezydery pytał, kogo powiezie swemi kucami, które dzwoniły zdaleka trochę przeciążoną uprzężą o podkładach z fljoletowego aksamitu.
— Nie wiem — odparła Orzecka — zobaczę...
— Może Muszkę Dobrojowską.
— Cóż znowu?.. Muszka jedzie mail’em Maleniego, to rzecz dawno ułożona.
— Na koźle?
— Naturalnie!..
Malewicz podsunął się teraz. Twarz miał pobladłą z powodu nieprzespanéj nocy. Przegrał wszystko, co miał przy duszy, nadrabiał jednak sztucznym humorem.
I zaraz ofiarował się na towarzysza Orzeckiéj. Lecz młoda kobieta pokręciła głową.
— Nie! nie!.. Wezmę z sobą Musię Statnicką.
— Laissez la!.. pojedzie mail’em Bonickich, są jeszcze cztery miejsca wolne...
— Nie! nie! — protestowała Orzecka. — Musia pojedzie ze mną... została mi oddana w opiekę...
Malewicz chciał coś odpowiedziéć, lecz nagle na plac wypadł niewielki szaraban, zaprzężony w parę karych, jak piekielne smoki, koni.
Szaraban zakreślał gzygzaki; napróżno mężczyzna siedzący na koźle starał się pohamować zapał
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/147
Ta strona została skorygowana.