Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

Wielohradzki wzrokiem te odcienie i formy śledził. Siedział koło dwóch podlotków, które mówiły mało, lecz jadły dużo cukierków. Muszka tronowała w klanie Bodeckich i bawiła się wesoło z Jurkiem, tęgim i rosłym chłopcem, o twarzy ogolonéj, przypominającéj stajennego chlopca lub wielkiego pana. Wielohradzki, którego rola wodzireja rozpocząć się miała dopiero w chwili otworzenia balu, nudził się w czasie tego obiadu i w duszy krytykował całe urządzenie stołu, znajdując tę profuzyę liści śmiesznym objawem sentymentalności miejskich majówkowiczów.
— Koniecznie zachciało się im jeść na trawie... — myślał teraz, licząc świece i starając się odkryć, w jaki sposób mech trzymał się na drewnianych szkieletach kandelabrów.
Ukryta wśród lasu muzyka grała Symphonie pastorale Saint Saëns’a, lecz nikt nie zważał na te produkcye. Wszyscy rozmawiali z ożywieniem, tak jak pod koniec każdego obiadu, przy którym znaleźli się wszyscy „swoi“ i należący do jednéj sfery towarzystwa. Kilku wszakże ludzi milczało tak, jak Wielohradzki. Byli to urzędnicy z biura Maleniego, których on zaprosił na ową partie de plaisir z kurtuazyą wielkiego pana.
Siedzieli obcy, zmęczeni, znużeni, starając się przybierać o ile możności ożywione i pewne siebie miny. Naprzeciw Wielohradzkiego umieścił się