wych zębach, podniósł głowę i pogroził dziewczynie miotłą.
Pokojówka pokazała mu język i zaczęła śmiać się, zatykając usta kułakiem.
Stróż śmiał się także, a lokaj, założywszy ręce na brzuchu pod fartuchem, dogadywał ochrypłym głosem dowcipy, od których dziewczyna kryła się aż za gąszcz palm i po za wyzłoconą balustradę balkonu.
Wielohradzki minął tę grupę, zakrywając ręką swój złocisty order.
Wiedział bowiem, iż na tych ludzi wspaniałość jego trofeów kotylionowych nie działa: przeciwnie, do ironii i żartów pobudza.
Lokaj powiódł za nim wzrokiem i, widząc poły fraka wysuwające się z pod krótkiego paletka, zapytał z ironią w głosie:
— A nie potrza tam u panny frotera?
Dziewczyna przechyliła się przez balkon.
— Bez co się mnie pan o to pyta?
Lokaj ręką wskazał na oddalającą się sylwetkę Wielohradzkiego.
— A bo!.. — wyrzekł — no!.. tam...
Dziewczyna aż kucnęła ze śmiechu pomiędzy palmami.
Tymczasem Wielohradzki dochodził już do bramy kamienicy, którą wraz z matką zamieszkiwał.
Zły humor jego wzrastał.
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/16
Ta strona została skorygowana.