Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Wielohradzki chciał zaprzeczyć, lecz sprytnie odczuł, iż zaprzeczenie to będzie zbyt banalnym frazesem.
— Pan jesteś dobrym, poczciwym, chłopcem, prawda? — spytała nagle, pociągając go prawie ku sobie. — Ten właśnie łagodny wdzięk, ce charme presque enfantin, jest pana największą zaletą. Prawda, że pan nie umiesz się gniewać...
Wielohradzki z całą szczerością odpowiedział natychmiast:
— Nie!.. nie umiem!..
Był przy niéj tak blizko, iż mógł usiąść obok, na brzegu kamienia. Nie śmiał jednak, bojąc się ją spłoszyć. Przyklęknął tylko na poduszce z mchu, ciągle trzymając rękę dziewczyny. Zmrok zapadał coraz większy i nie można było dostrzedz kształtów paproci, które czerniły się w oddali zbitą massą tajemniczéj fali.
— Może się to panu dziwném wydawać, że sama będąc złą, lubię łagode i dobre charaktery... — ciągnęła daléj dziewczyna — ale tak było ze mną od dziecka. Znosiłam tylko niańki, bony i guwernantki spokojnie i ciche... Nie pamiętam, czy kiedykolwiek można było co u mnie uzyskać inaczéj, jak pokorą i prośbą...
Wielohradzki mimo woli zaczął przybierać pokorną postawę. Instynktem i taktem wiedziony, miał