Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Tadeusz gorąco zaczął dłoń dziewczyny ściskać.
— Dziękuję!.. dziękuję!..
Pochylił się nad jéj ręką i całować zaczął drobne pałce osłonięte duńską rękawiczką. Woń dzikiéj jabłoni ogarnęła go w téj chwili. Skóra rękawiczki przepojona była Apple Bloosom’em. Muszka ręki nie cofała i nizkim, trochę przyciszonym głosem rzuciła:
— Pokieruję tak, aby na season wybrać jakieś nieznane wybrzeże morskie... Zabawimy tam najmniéj dwa miesiące...
Zawiesiła głos i po chwili dodała, patrząc znów przed siebie:
Vous viendrez?.. n’est-ce pas?..
Oui!.. — wyszeptał Tadeusz — oui!..
Muszka na chwilę przymknęła oczy, lecz nagle powstała z kamienia, prosta i smukła, owinięta w złoto swego płaszcza i w nocne cienie, które teraz zdawały się podnosić z ziemi, jak kłęby czarnéj i fatalnéj mgły, grozy i smutku pełnéj.
Nous serons heureux! — wyszeptała nagle jakby sama do siebie.
Po lesie rozległa się jękliwie pobudka.
— Balsie rozpoczyna!.. — wyrzekł Wielohradzki.
— Tak!.. chodźmy!..
Wielohradzki sięgnął po portfel.
— Przedewszystkiém muszę zwrócić pani zgubę,
Muszka zadziwiła się prawie impertynencko.