Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/170

Ta strona została przepisana.

dła, szedł jak cień nieodstępny, prezentując w tém czarodziejskiem oświetleniu swą bladą twarz staréj i źle zakonserwowanéj mumii. I teraz powoli w ślad za nimi osoby niebiorące udziału w kotylionie schodziły z estrady i mieszały się z tancerzami pod szmerem, szerokim baldachimem rozłożonych nad placykiem, gałęzi. Jasne sukienki kobiet nabierały w tych refleksach zielonych i pomarańczowych latarni tęczowych blasków, skradzionych z palety jakiegoś Van Gogha. Tu i owdzie nagle występowała blada twarz dziewczyny, twarz dziewic Boticellego o massie złotych włosów dokoła wydłużonego profilu, oblanego zielonem światłem, które czyniło z niéj nieziemską istotę, planującą w przestrzeni. To znów jaskrawy blask odcinał ramiona i plecy jakiejś kobiety, któréj głowa, okryta czarną massą włosów i pochylona na piersi, niknęła w cieniu.
I był to cały zbiór istot fantastycznych, chwilami monstrualnych, dzwoniących hałasem i śmiechem, tonących w powodzi dwubarwnych plam, szeleście drzew i delikatnéj harmonii menueta.
Zdaleka na estradzie, jak oczy mistycznego wilka, świeciły brylanty staréj pani Bodockiéj, rozdzielone bladawą plamą jéj twarzy. Dokoła niéj grupowały się inne kobiety w obramowaniu różnokolorowych lampionów. Potok łamiących się jedwabiów zalał estradę ciemnawą kaskadą. Gdzieniegdzie połyskiwały tony szmaragdu lub rubinu i niknęły w po-