Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

z Pozbitowskim. Złote słońce, jasne i przezroczyste, błyszczało po nad jéj głową. Szeroko rozchodziły się promienie tego słońca, szklane, delikatne, o gorąco żółtéj barwie. Wewnątrz, ukryte tajemniczo, płonęło światło, rozświetlające swym blaskiem całą powierzchnię słonecznéj lampy. Wszystkie inne latarki w formie gwiazdek malały i bladły wobec tego wspaniałego słońca, płonącego jasno po nad kaskiem rudawych włosów Muszki, włosów, które teraz mieniły się całą massą rubinowych iskier i miedzianych refleksów.
Mieniąca się suknia, która owijała jéj ciało, wydawała się utkaną ze złota i zieleni. Szeroko wycięta u szyi, z olbrzymiemi rękawami, kończącemi się wysoko po nad łokciami, dawała jéj pozór jakiejś fantastycznéj libelluli, zabłąkanéj wśród nocy, z rozpiętemi do lotu gotowemi skrzydłami. Wązkie i długie ciało, silnie obciśnięte mieniącą się materyą, wykwitało z nad ciemni, jak łodyga wspaniałego egzotycznego kwiatu.
Wielohradzki wpatrzył się w to urocze zjawisko i zapomniał na chwilę o swém wodzirejostwie. Słyszał jéj głos nizki, leniwy, słyszał, jak mówiła do Stania, wzruszając lekko ramionami:
— A gdyby i tak było?..
Stanio kręcił głową.
— Nie byłoby w tém najmniejszego sensu.
— Dlaczego?