Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/173

Ta strona została przepisana.

— Statnicka jest bardzo bogata, a Malewicz nie ma ani centa...
Muszka znów wzruszyła ramionami.
— Cóż ztąd? — zapytała.
— Jakto? różnica majątkowa!
— Och! to nie przeszkoda...
Oddalili się, rozmawiając, i Wielohradzki uczuł, iż nagle jakiś ciężar moralny spada mu na piersi, coś nakształt refleksyi, zastanowienia się...
— Różnica majątkowa... — pomyślał — według niéj to nie przeszkoda!..
Lecz już szukano go, gdyż wszyscy mieli przytwierdzone lampki i teraz sami pragnęli znów rozpocząć tańce. Wielohradzki pobiegł ku muzyce i grać kazał farandolę. Zabrzękły tamburyna, zagrzechotały bębny i zapiszczały flety. Piosenka południa Francyi popłynęła w dal, ku paprociom galicyjskim. Śpiew chłopów Prowancyi wiódł do tańca łańcuch arystokracyi lwowskiéj. Powoli zaczął szykować się ów łańcuch i Wielohradzki dobierał barwy gwiazd według ułożonéj gammy przez jednego z nadwornych malarzy kasyna. Na czele zabłysło słońce Muszki.
Wielohradzki zbliżył się do niéj.
— Rzecz ułożona... pani powiedzie farandolę na sam szczyt pagórka, ja pilnować będę oświetlenia...
Uśmiechnęła się do niego w blaskach swego słońca, które oblewało ją złotą falą. Wielohradzki uczuł,