Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/176

Ta strona została przepisana.

dłach nocnych mgieł, i wiodła za sobą cały rój gwiazd, orszak barwny i migocący, królewski dwór, królewskiego jéj majestatu godny. Wszyscy na estradzie zgromadzeni i wśród areny stojący goście śledzili wzrokiem to promienne słońce, które biegło w ciemnie i chwilami wydobywało na jaw bladą twarz kobiecą i biust spowity w złotą tkaninę. Płynęła tak wśród ciemności, pierwsza i najpiękniejsza ajemnicza i ciągnąca oczy ludzkie niewysłowionym, czarem piękności i nieukróconéj pychy. I nagle zatrzymała się na szczycie wzgórka, unieruchomiając całą farandolę, któréj wężowa linia, utkana gwiazdami, łączyła ją z ziemią migocącym łańcuchem.
Purpurowy, mieniący się zielenią i złotem promień światła oblał ją nagle gorącą kaskadą i z niéj spłynął ku innym tancerzom, stojącym teraz nieruchomo, jak szereg różnobarwnych posągów. Blaski lampek zgasły, lecz natomiast całe orgie barw grały teraz na fałdach sukien, na massach włosów, na szmatach ciał, na twarzach kobiet. I punktem kulminacyjnym tych blasków, źródłem światła promiennego, tęczą roztopionych klejnotów — była Muszka, wspaniała, tryumfująca w swéj piękności, wykwitatająca z ciemnéj zieleni, jak kwiat złoty, czarowny i legendowy, z łodygi swego ciała, spowitego w mieniącą się blaskami złota i szmaragdów szatę. Nie śmiała się teraz; nagle spoważniała, z oczyma przy-