kiem włosów, śpiesząc się odprowadzić Felka do freblowskiéj szkoły.
Lecz Wielohradzki, najeżony, napuszony, z brodą utopioną w kołnierzu palta, przemknął szybko, dotykając ręką kresów szapoklaka.
Dziewczyna niezgrabnie oddała ukłon i pociągnęła Felka za rękę.
— Chodź prędzéj... spóźnisz się!..
— A kupi Tecia chleba świętojańskiego?
Lecz Teci nagle nosek poczerwieniał i powieki szybko mrugać zaczęły.
— Chodź!.. — zawołała, zaciskając zęby — kupię! tylko nie skrzecz mi nad głową.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Tymczasem Wielohradzki, przeszedłszy wspaniałą bramę i asfaltem wyłożony dziedziniec, zaczął wspinać się po schodach oficyny, w któréj na dole mieściły się stajnie i wozownie lokatorów frontowéj części domu. Schody te, przeznaczone dla służby, ciemne były i niewygodne.
Lecz Wielohradzki, dobywszy ostatek sił, sadził po trzy i cztery stopnie, aż zatrzymał się na czwartém piętrze przede drzwiami swego mieszkania.
Sięgnął do kieszeni palta, chcąc wyjąć klucz, lecz drzwi otworzyły się na oścież i ukazała się czarna jama zupełnie ciemnego przedpokoju.
Wielohradzki wszedł i, przestępując próg, wyrzekł szybko znudzonym głosem: