Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Dzień dobry, mameczce! Proszę bardzo mameczki nie robić mi wymówek za moje opóźnienie. Kolacyę podano bardzo późno... Kotylion trwał dwie godziny, a późniéj jeszcze tańczyliśmy białego mazura.. Umieram ze znużenia...
W kącie przedpokoju zaszeleściała suknia kobieca.
— Widzisz, Tadeczku... Namiestnictwo...
Wielohradzki ręką klamki szukał w ciemności i nareszcie, otworzywszy drzwi, rzucił niedbale:
— To i cóż?.. Namiestnictwo nie ucieknie..., wszyscy z mego kąta byli u Boteckich... Charłupko, Wojsa, Dobrojowski... wszyscy przyjdą późniéj.. poszli do łaźni... A zresztą!.. Décidément...
Machnął ręką i ostrożnie szapoklak z głowy zdejmować zaczął.
— Niech mi mameczka da jaką tacę! — zawołał.
Za chwilę wsunęła się do pokoju „mameczka”, niosąc dużą blaszaną tacę.
— Proszę cię, mój Tadziu — wyrzekła, podając tacę, na którą Wielohradzki zaczął wysypywać z szapoklaka całe massy malutkich bukiecików, owiniętych w koronki i blondyny.
— Bukieciki? — zdziwiła się matka.
— Tak!.. dla kaprysu Muszki Dobrojowskiéj zmieniłem zwykły porządek. Och! tylko na jeden tour. Panie dostawały ordery, my zaś bukieciki...