szeroko na widok starego miasta Concarneau, występującego nagle fortyfikacyami z granitu z fal morza, fal w téj chwili szaro-zielonych, osrebrzonych massą białéj piany, która śniegowym wałem bramowała obrosłe szmaragdową pleśnią granity.
A dokoła téj fortecy, tak czarodziejsko wyrastającéj wśród fał, jak potworny i skamieniały kwiat o zębatéj koronie, kołysał się cały las bark, statków i łodzi o jasno-zielonych, purpurowych i bronzowych korpusach. Z purpury téj i zieleni sterczały wysoko w górę maszty, z których spływały olbrzymie siatki, wydęte wichrem o czarująco delikatnych, niepewnych i zmieniających się barwach. Zdaleka wyglądały te siatki jak olbrzymie wuale z krepy szafirowéj, bronzowéj, liliowéj, szaréj... Wiatr rozwiewał je jak najcieńsze, najdelikatniejsze zasłony. Na ciemném szafirze nieba cień tych krep siatkowych nabierał mistycznych, dziwacznych tonów, kryjąc w swych fałdach brutalność masztowego skieletu. I daleko, daleko, wzdłuż kamiennego ocembrowania wybrzeża, widać było tę massę wualów, wiewających powoli, wysoko, po nad tłumem rybaków i rybaczek, cisnących się po nad wybrzeżem. Omnibus zawraca teraz dokoła placu, po którym biegały dzieci, odziane w szafirowe płótno i w klekocące drewniane saboty. Wielohradzki dojrzał jeszcze całą massę białych, muślinowych czepków, których szarfy wiatr rozwiewał, — płaskie kosze, osrebrzone tysiącami sardynek, i żółte
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/206
Ta strona została skorygowana.