Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

Lecz décidément nie jest to porządek klasyczny. Tak!.. dla rozrywki... dla kaprysu...
Bukieciki leżały teraz na tacy, zwiędłe, zmięte, zniszczone...
— Zabrałem tę trochę... resztę musiałem zostawić... miałem dwadzieścia siedem....
— O! o! — zdziwiła się matka.
Była to kobieta wysoka, silnéj budowy, odziana skromnie, lecz niezmiernie czysto, we flanelowy ciemny szlafrok i filcowe pantofle.
Dwa pasma siwiejących włosów zakrywały uszy małe, zręcznie wykrojone. Owal twarzy, trochę tłuszczem podbródka zepsuty, był niemniéj jeszcze piękny, a dołek w brodzie nadawał cechę jakiegoś figlarnego wdzięku. Nos piękny, prosty, arystokratyczny, oczy podobne do oczu syna, błękitne, wypukłe, czoło nizkie i kształtne, przecięte dwiema zmarszczkami.
Widoczném było w téj kobiecie pochodzenie rasowe i staranne pielęgnowanie ciała, chęć pozostania miłą dla oka, nawet w chwili krytycznego ku starości przejścia.
Jedynie ręce były zniszczone i czarne, paznogcie zjedzone ługiem i mydłem, pomimo gliceryny i coldcreamu, którym nacierane były.
Świadczyły one o pracy domowéj, ciężkiéj i niemiłéj, o braku posługaczki, o bieliźnie, pranéj po nocach, o samowarze i rondlach, szorowanych cegłą.