Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/211

Ta strona została przepisana.

mitem ubranego stanika. Spódnice krótkie sięgały niémal do kolan i odsłaniały nogi w wysokich skarpetkach z zielonéj wełny. Na nogach klekotały saboty.
Wielohradzkiemu zdawało się, iż nagle znalazł się na przedstawieniu jakiegoś baletu, i że te rybaczki w koronkach i zielonych skarpetkach zaczną niezadługo jakiś taniec przy dźwiękach orkiestry teatralnéj. Lecz one rozchodziły się wolno po zaułkach miasta, po dwie, niosąc kosze sardynek.
Niektóre przechodziły most zwodzony i znikały w obrębie fortyfikacyi starego miasta, które teraz traciło cokolwiek na swéj tajemniczości, pokryte lasem masztów i siatek pełnych ryb.
Wielohradzki zapominał się ciągle, stając co chwila na brzegu ocembrowania. Ten ruch, to morze, tak blizko rozbijające się o kamienie, tuż pod jego stopami, zadziwiały go. W oddali po za linią portu dostrzegał białawą płaszczyznę olbrzymią, niezmierzoną. Był to ocean, i Wielohradzki uczuł nagle dreszcz trwogi. Biedna dusza lwowskiego filistra doznała wstrząśnienia. Odwrócił się i zaczął iść szybko wzdłuż domów, na których progu siedzieli mężczyźni szyjący kobiece spódnice i dziecinne sukienki. Tymczasem kobiety, obarczone ciężarem ryb, kierowały się szybko w stronę fabryk, których kominy sterczały samotnie wzdłuż wybrzeży. Tu i owdzie z szynków dochodziły ochrypłe głosy, ry-