Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/216

Ta strona została przepisana.

w jakiéjś niéméj kontemplacji i zajęci tajemnicą własnych myśli. Po za jedną z kabin Wielohradzki, przechodząc, zauważył stalugi, płótno, pudełka z farbami i drzemiącą murzynkę, odzianą w jaskrawą żółto-czerwoną szatę. Do murzynki tuliła się małpa, nawpół zakopana w piasku.
Wielohradzki minął i tę „plażę” i mimowoli szukał teraz kąta, gdzie mógłby myśli zebrać i nakreślić sobie plan działania. Trzecia „plaża” była zupełnie pusta, bez kabin, bez kąpiących się ludzi. Olbrzymi szmat piasku rozścielał się od morza ku górze, ujęty z obu stron w ciemne ramiona skał i przechodzący powoli w zieleń łąk, z których tu i owdzie wystrzelały czerwonawe pnie świerków o czarnych bogatych baldachimach.
I tylko po prawéj stronie, na wierzchołku skały, zamajaczyła zdaleka jakaś sylwetka. Mewy od czasu do czasu zrywały się z brzegów, przelatywały po nad powierzchnią morza i spadały znów na skały, gdzie pozostawały nieruchome, zapatrzone w dal, zasłuchane w łoskot fal.
Wielohradzki zaczął iść w kierunku skały. Pragnął usiąść na jéj wierzchołku i zostać chwilę sam z sobą. Nie pragnął teraz ujrzeć Muszki, wpierw chciał się otrząsnąć z doznanych wrażeń.
Teraz, pozostawiony sam sobie, samotny, zaczynał się analizować i instynktem oszczędzał swe