Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Lecz jeśli ręce były zużyte, postać cała trzymała się prosto, z fantazyą, z szykiem damy, z pewną dystynkcyą zdetronizowanej królowéj.
Błękitne źrenice patrzyły z pod przymrużonych powiek, a usta miały arystokratyczne, niedostrzeżone skrzywienie.
Flanela szlafroka była tania i biedna, lecz szlafrok miał tren i fałdę Vatteau, spadającą od karku, po którym wiły się drobne siwe włosy.
Wielohradzka wzięła w rękę jeden z bukiecików i zaczęła przyglądać się kwiatom.
— Białe fijołki!.. — wymówiła, kręcąc głową.
— Och!.. akcesorya kotylionowe były niezłe, nawet bogate... ale kolacya fatalna!.. struli mnie majonezem i jakąś mieszaniną naśladującą pasztet.
Wielohradzka porwała się i zaczęła biedź w stronę kuchni.
— Nastawię samowar! — zawołała.
Lecz on wstrzymał ją ruchem ręki.
— Nie, nie... barszcz wystarczy. Jest barszcz?..
— Naturalnie... jednakże ja radzę ci...
Tadeusz za głowę się złapał.
— Błagam mamę... błagam mamę, niech mama nic nie radzi, głowa mi pęka!..
Głos jego brzmiał ostro, krzykliwie — niecierpliwym ruchem zaczął ściągać z ramion palto.
Jedna z gwiazdeczek zaplątała się o guzik.