Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/229

Ta strona została przepisana.

przez stół, nazywając się pomiędzy sobą nabi[1] i zdając się nie zważać na otaczające ich osoby. Jedynie tylko klan malarzy amerykańskich jadł w milczeniu, zamieniając spojrzenia z miss’ami, które jadły powoli, nie śpiesząc się, wyprostowane w sztywnych kołnierzykach kretonowych bluzek.
Wielohradzki szczęśliwy był z owego braku ciekawości, jakim się odznaczali ci wszyscy ludzie. Był jedném krzesłem zapełnionem czemś, co zdawało się nie egzystować w przestrzeni. Nie potrzebował ukrywać wcale złego humoru i zdenerwowania, jakie go ogarniało. Myślą przebiegał świeżo odbytą podróż, męczącą, straszną, upokarzającą, w brudnym wagonie trzeciéj klasy, pomiędzy chłopami, plującymi bez przerwy na podłogę, i handlarzami koni, którzy powracali do Laval. Jechał tak bez wytchnienia przez Wiedeń, przebiegał miasta, goniąc tanie pociągi, i dopiero w Laval wsiadł do pierwszéj klasy, lękając się jakiego nieprzewidzianego wypadku, który-by mu kazał się wstydzić za tę źle ukrytą nędzę. Przywitanie z Muszką nie odpowiedziało jego oczekiwaniom. Dziewczyna znów zamknęła się w sobie zazdrośnie i nie dala mu niczem poznać, że była rada z jego przybycia...

Chouxfleurs, sauce blanche... — zabrzmiało nad jego uchem.

  1. W hebrajskim i arabskim nabi znaczy podprorok. (P. A.)