Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Ukłoniła się niezgrabnie, nie patrząc nawet na Tadeusza, który przyglądał się swym zębom i uszom w lustrze, i położyła kilka bułek na brzegu stołu.
Jedna z nieb, długa salssztanga, obsypana kminkiem i solą, osunęła się na tacę pomiędzy bukieciki.
Lecz Tecia nie zwróciła na ten szczegół uwagi, tylko podeszła ku oknu i pudło z maszyny do szycia, stojącej we framudze, zdejmować zaczęła.
W kuchni Wielohradzka krzątała się, nalewając barszcz do dużéj filiżanki.
— Odprowadziłaś Felka? — zapytała, podnosząc głos.
Tecia zarumieniła się gwałtownie.
— Tak, proszę pani.
— A wstąpiłaś do babki?
— Tak, proszę pani.
— Ma wszystko, co jéj potrzeba?
— Tak, proszę pani; ale o dwunastéj będę musiała pójść, żeby drzwi otworzyć, bo przyjdą te panie od świętéj Eulalii, żeby babcię obejrzéć...
— Ą nie wiész, kto przyjdzie?
— Nie, proszę pani...
— Dobrze — weź tymczasem tę aksamitną pelerynę pani Kozanackiéj i odpruj frendzlę. Mamy z tego zrobić kapelusz „rydikiul” i mufkę... A żwawo.
— Dobrze, proszę pani.
Tecia sięgnęła na stół, na którym leżała złożona w serwecie peleryna.