Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

Po chwili dodała, przeciągając zgłoski:
— Ja kocham się w morzu!...
— Tak!... — podchwycił Tadeusz — dobrze pani mówi, że kocha się w morzu. Pani kocha w tych mieniących się falach siebie samą... swój charakter... swe porywy... nawet barwę swych oczu...
— Więc według pana jestem taką mieniącą się tęczą?
— Tak!...
— Jedną z tych heroin obecnych francuskich romansów, niepochwytną, nadzwyczajną, une Slave aux yeux glauques... prawda?
Głos jéj brzmiał ironicznie. Różowe usta w złośliwym uśmiechu krzywiły się niemiło.
Tadeusz doznał uczucia zimna.
— Tak!... trochę!... — wybełkotał, tracąc kontenans.
Ona leciuchno, prawie niedostrzeżenie wzruszyła ramionami.
Oh!... que c’est fade!... — wyrzekła, odwracając głowę.
Zapanowało głuche milczenie, przerwane tylko na chwilę cieniutkiemi głosami dzieci, które powracały z połowu, zmoczone, obryzgane wodą, z kieszeniami wypchanemi masą muszli, ze wstążkami warechu, przewieszonemi przez plecy. Nagie ich różowe nóżki zamigotały w powietrzu, purpurowe berety przez