Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/251

Ta strona została przepisana.

Raz Wielohradzki posłyszał najwyraźniéj:
Your correspondent!..,
No!... — odparła Muszka.
Lecz amerykanka zaczęła śmiać się tak, iż jéj bluzka, tworząca na plecach garb, zupełnie wysunęła się z paska.
Tadeusz zmarszczył brwi i uczuł się tym śmiechem mocno dotknięty.
Skoro zeszli ze skały, odezwał się natychmiast:
— Cóż to za monstrum!...
Mówił umyślnie głośno, pragnąc, aby amerykanka usłyszała ostatni wyraz.
Lecz Muszka, będąca dnia tego w wenie wielkiéj pobłażliwości, wyrzekła toném właściwym doskonale pięknym kobietom, które w obecności mężczyzny bronią innych, doskonale brzydkich kobiet:
— Och!... piękność jest rzeczą względną... On ne sait jamais, co ludzie rozumieją pod słowem piękność! Te panienki nie są piękne... być może.., ale mają dużo dystynkcyi... są zgrabne... doskonale wychowane... ułożone... i rozumieją życie...
— Co do téj ostatniéj kwestyi, ma pani najzupełniejszą racyę — odparł ciągle zirytowany Tadeusz.
Muszka spojrzała na niego ze zdziwieniém.
— Pana zapewne razi ich flirt z kolegami? Co do mnie uznaję to za rzecz zupełnie naturalną. Korzystają z wolności i swobody... są młode... kochają....
— Och!... — podjął Tadeusz.