Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/252

Ta strona została przepisana.

— Ależ tak!... — ciągnęła Muszka — kochają sezono-wo... Taka miłość kompletuje ogólną harmonię, całą pieśń morza, nieba, gwiazd, urok ciszy i promieni słońca... Czy pan tego nie rozumie?
— Nie!... — odparł Tadeusz.
— A!... zdziwiła się Muszka — tiens, ja myślałam...
Lecz Tadeusz, zdjęty naglą śmiałością, szybko mówić zaczął:
— Nie... nie rozumiem... miłość nie może być sezonowa... to nie jest miłość, to zabawka...
— A!... pan rozumie tylko miłość tragiczną... na całe życie!...
— Tak!... na całe życie!...
Zatrzymali się teraz na środku dużéj płaszczyzny, po któréj biegły srebrne strumienie wody.
Oczy ich po raz pierwszy może spotkały się szczerze, otwarcie, i pierwsza kobieta uciekła w bok źrenicami, jakby ten nadmiar silnego uczucia, który się objawił w tym lalkowatym wzroku mężczyzny, przeraził ją i sprawił w jéj moralnéj istocie silne wstrząśnienie. Zaczęła iść naprzód szybko, milcząc, nagle spoważniała, zamyślona, lecz on dogonił ją i, ująwszy jéj rękę, zapytał nizkim głosem, pochylając się nad jéj ramieniém:
— Czy to cię przeraża?....
Ona nie odpowiadała, pobladła, z oczyma rozsze-