Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/269

Ta strona została przepisana.

ła Taratutka. Dama ubrana była szaro. U jéj stóp skurczona, w kapeluszu Salutystek i dżetowéj pelerynce, siedziała panna Marcela.
Muszka z daleka odcinała się na szarém tle płótna jasną barwą letniéj sukienki. Był to rodzaj bareżu, mieniącego się liliową i złotą nitką. W stanie ściągnięty stanik szeroką białą morową wstążką płynął ku górze w tysiącznych drobnych fałdkach i rozchodził się w olbrzymich rękawach, spadających ku łokciom okrytym skórą niezmiernie długich rękawiczek. Duży kapelusz Cabriolet w stylu Directoire’u z wielkiemi liliowemi różami, umieszczonemi tuż po nad uszami Muszki, nadawał jéj twarzy cechę niezmiernie artystyczną i stylową.
Siedziała nieruchoma, z oczyma wlepionemi w przesławny Cosmopolis Bourget’a, który dla stopnia jéj umysłu był najzupełniéj odpowiednią strawą.
Gdy Wielohradzki zbliżył się ku Dobrojowskim, obie damy, zaczytane w owym episierskim psychologu drgnęły, a Tamtutka, obudziwszy się zaszczekała, groźnie. Wielohradzki z uśmiechem zdjął kapelusz i przypominał się hrabinie, która zdawała się spoglądać na niego ze zdziwieniém. Lecz uśmiech jego zlodowaciał na widok nagle ściągniętych brwi Muszki i gniewnego spojrzenia. Zdawała się być zdziwioną i niémile dotkniętą jego przybyciem. Hrabina jednak, jako dobrze wychowana osoba, zaczęła wypytywać Wielohradzkiego: co robi, czy poczynił duże