Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/273

Ta strona została przepisana.

i mając na czele płomienny fular Muszki, czerwieniący się w oddali, jak rubin na tém tle z szafirów i szmaragdów utkanem.
Zaczęły płynąć wszystkie razem ku trampolinie, która wystawała płaskim, żółtym grzbietem daleko od brzegu. W drodze spotkały amerykańskich malarzy, płynących w przeciwną stronę. Dziewczyny minęły mężczyzn i dopadły trampoliny. Jedna po drugiéj wysuwały się z wody i siadały lub stawały na deskach. Sylwetki ich odcinały się w przestrzeni z przedziwną czystością. Słońce zalewało je teraz potokami światła, żłobiąc złociste bruzdy w szumiących falach. I tylko jedyna postać Muszki, biała i różowa, miała w sobie przejrzystość opalu. Kontury jéj rozpływały się w przestrzeni, purpura fularu była już tylko maluchną, migocącą w powietrzu gwiazdeczką.
Wówczas sercem Wielohradzkiego zaczęło szarpać jakieś dziwne przeczucie. Zrozumiał, iż gra w zakryte karty, lecz bał się je odwrócić i sytuacyę wyświetlić. Przypominał sobie intonacyę jéj głosu, gdy powtórzyła za nim „na całe życie“. Była szczera. Lecz dlaczegóż dzisiaj znalazł w niéj tyle opornego gniewu? Kiedy była więc szczerą? dziś, czy wtedy? Odwrócił głowę i spojrzał na drugą „plażę“. Tuż u stóp skały, na któréj siedział, ujrzał całe mrowisko Amerykanek, siedzących przy porozstawianych stalugach. Sam Sanderson, ze swą twarzą morfinomana,