Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Twarz Tadeusza rozjaśniła się nagle niekłamaną radością.
Pokręcił głową, przeczytał raz jeszcze karteczkę, obejrzał ją na wszystkie strony i nareszcie od okienka odstąpił.
— Proszę!.. proszę... — wyrzekł sam do siebie przez zaciśnięte zęby.
Zaczął zdejmować z siebie akcesorya kotylionowe i układał je starannie kolejno na stole, przykrytym jutową serwetą.
Poczem zdjął frak, kamizelkę i zaczął ściągać lakierki. Wdział filcowe pantofle i skierował się ku umywalni. Dzbanek pełen ciepłej wody stał obok konewki napełnionej zimną deszczówką. Gąbki, włochate ręczniki, rękawice do nacierania pleców i szyi wisiały w systematycznym porządku. Flakon z wodą kolońską i pudełeczko z kredą stały obok mydła, benzoesu, szczoteczek i pilniczków.
Na te wszystkie przybory, świadczące o doskonałéj chęci pielęgnowania ciała, padało światło smutne, skąpe, przyćmione.
Ów pokój, zajmowany przez Wielohradzkiego, był pokojem bez okna, opatrzonym jedynie w rodzaj niewielkiego jednoszybowego otworu, wykrojonego wysoko, prawie pod samym sufitem.
Ukośny promień światła wpadał więc i nie rozświetlał wiele w tej małéj przestrzeni, w któréj łóżko żelazne, pokryte wełnianym kocykiem, i umywalnia