Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Niedaleko, w kołysce, rzeźbami ozdobionéj, leżało doroczne dziecko, poważne, spokojne, z twarzą dorosłego mężczyzny, bladą i nalaną. Dwie czarne źrenice utkwiło w świecące gwoździe, któremi meble nabijane były, i zdawało się pogrążone w ekstazie mistycznéj — dziwaczne i chorobliwe w swym aksamitnym, złotem haftowanym czepku.
Wielohradzki i Muszka nsiedli za stołem, czekając na mleko, które czarno odziana chłopka wielką drewnianą łyżką z misy przelewała w małe miseczki. Cała gromada milczących i chmurnych dzieci, zbita w kącie w jedną massę błękitnego sukna, purpurowych czepków, sabotów i zasmolonych twarzy, śledziła z pod oka tę pannę biało ubraną, strojną i elegancką, któréj obecność napełniała ciemnię izby jakaś chorobliwą i niepokojącą dysharmonią. Pończochy Wielohradzkiego, pończochy wiedeńskie, dość pstre, dalekie od wykwintnéj harmonii angielskich wełn, drażniły także te chłopskie umysły. Lecz zdziwienie kryły dzieci w sobie, ciągle poważne, zamyślone i smutne, z twarzami zestarzałemi przedwcześnie, w ciemni izby obstawionéj dokoła artystycznie rzeźbionemi meblami.
Czuć tu było nędzę piękną, szamocącą się ze szpetotą, panującą wszechwładnie, przechowującą zazdrośnie artyzm codziennych sprzętów z poetyczną skrzętnością Japończyków.
Łóżka, szafy, komin, ławy, łyżki, zawieszone