Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/296

Ta strona została skorygowana.

W kątach majaczyły zwalone stalagi, blejtramy, pudełka, pędzle, szczotki, zwoje płótna, pozaczynane szkice i paki potrzaskane, na których czerniły się jeszcze cyfry kolejowe.
Jedno pudełko płaskie, wypełnione trocinami, w których kryła się cała tęcza pasteli, leżało otwarte na podłodze, tuż prawie pod nogami tańczących gości. Około okna, na brudnym stole, zakreślonym mozaiką farb, stała duża waza, a dokoła niéj szklanki.
Na ziemi, pod stołem i wzdłuż okna rzędy wypróżnionych butelek, a na krześle błękitna torba, w któréj czerwieniły i żółciły się pomarańcze i cytryny.
Na środku pracowni kręciło się kilka par przy dźwiękach rozklekotanego pianina, w które walił z całéj siły jeden z malarzy amerykańskich. Reszta towarzystwa skupiała się przeważnie dokoła stołu, wazy i szklanek. Miss’y podchodziły śmiało, chwytały łyżkę wazową i wypełniały szklanki ciemnym napojem, utworzonym z mieszaniny rumu, gin’u, whisky, koniaku, szampana, wina czerwonego i białego, rozmaitego gatunku, kirschu, cytryn, pomarańcz, korzeni i rozmaitych innych ingredyencyj.
Panienki odważnie i śmiało połykały szklankę za szklanką tego piekącego napoju. Żółta ich cera nabierała dziwacznych liliowych blasków. Małe oczki świeciły się, żółte zęby migały. Mężczyźni pili także, lecz stosunkowo mniéj, niż panny. Atmosfera ponczowego