Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/30

Ta strona została przepisana.

Poczém drzwi otworzył i wszedł do pokoju, w którym pracowały Tecia i Wielohradzka.
Zastał tylko jedynie Tecię, gdyż Wielohradzka krzątała się znów w kuchni, przygotowując rogalik, który on codziennie do namiestnictwa z sobą zabierał, i tam o 12-éj zjadał w towarzystkie hrabiów i innych obiecujących młodzieńców, pełniących funkcyę concept-praktykantów, funkcyę będącą pierwszym szczeblem dyplomatycznéj i państwowéj karyery.
Wszedłszy więc do pokoju, Tadeusz ujrzał samą Tecię, stojącą przy stole i układającą systematycznie kawałki po prutéj peleryny, z któréj miała być mufka, kapelusz i „rydikiul” dla pani Kozanackiéj.
Tadeusz krótką chwilę spoglądał na posmutniałą dziewczynę.
Był teraz w dobrym humorze; woda kolońska, którą kark wytarł, barszcz, karteczka, naznaczająca mu rendez vous, zabarwiły mu życie różowo.
Zbliżył się do Teci i, biorąc delikatnie w palce, na których błyszczały, jak jasne opale, wyszlifowane gładko paznogcie, guzik swego palta, wyrzekł, udając obojętne roztargnienie:
— Nie mogłaby mi panna Tecia przymocować tego guzika? Oderwałem go, chcąc zdjąć z szyi gwizdawkę.
Tecia spiesznie zaczęła igłę jedwabiem nawlekać.
— Dobrze... ja przyszyję!