Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/302

Ta strona została przepisana.

pozostała w domu. Za granicą Muszka zwykle używała amerykańskiéj swobody. Nawet panna Marcela była tu zbyteczna. Muszka miała powrócić do hotelu razem z innemi panienkami.
Od początku wieczoru Wielohradzki przysunął się do hrabianki i pozostał przy niéj, nie troszcząc się bynajmniéj o powodzenie tańców, co zresztą było wobec rozbzikowania się Amerykanów najzupełniéj zbyteczne. Tadeusz i Muszka zajęli jeden kąt i tam siedzieli po za parawaném wachlarza Muszki. Szafiry oczu Muszki stały się czernią onyksów. Wielohradzki rozkochany, wpatrywał się w prześliczny owal twarzy Muszki, w jéj cerę przejrzystą, białą, lekko przysłoniętą warstwą woniejącego Apple Blossoomem pudru. Ta woń dzikiéj jabłoni, słodka, a zarazem drażniąca, płynęła nieustannie z fałd jéj sukni; ze zwojów jéj włosów, z atłasu jéj skóry, z każdego powiewu wachlarza lub poruszenia ręki. Tadeusz dławił się literalnie tą wonią. Po raz pierwszy poznał wyrafinowaną subtelność zawachlarzowego flirtu. Zamknięta i rozpalona od świateł przestrzeń denerwowała więcéj, niż szerokie łany wrzosu łub zarośla Paprotki. Mówili mało, lecz oczy ich spotykały się co chwila, i te oczy zamieniały gorące słowa, uściski, pocałunki, pieszczoty. Źrenice Muszki przysłaniała wilgotna mgła, która srebrzyła się i migotała na równi z blaskiem brylantów, ukrytych wśród włosów. Pod wpływem spojrzeń wargi ich rozchylały się, jak-