Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/307

Ta strona została przepisana.

i gasły szybko, rozpływając się w ogólném oświetleniu.
Muszka i Wielohradzki szli wolno, w milczeniu. On otoczył ramieniem wysmukłą postać dziewczyny. Gdy wchodziła na skalę, zdawała się na chwilę cała owiana morską falą o blaskach fosforycznych. Z téj tajenmiczéj a uroczéj fali występowała wyniośle jéj drobna głowa, jéj twarz nagle pobladła i złoto jéj włosów, w których świeciła gwiazda brylantowa.
Usiedli w zagłębieniu skały, na tém samém miejscu, na którem nastąpiło ich przywitanie niepewne i wahające.
I zaraz Tadeusz przypadł do jéj rąk, szukając jéj dłoni w delikatnych fałdach pluszu. Powoli, miękkim giestem ściągnął jéj rękawiczki i zaczął całować te różowe dłonie, woniejące odurzającym zapachem. Hrabianka z widoczną chęcią poddawała się téj niebezpiecznéj pieszczocie. Tadeusz podnosił od czasu do czasu głowę i patrzył wprost w twarz dziewczyny, która rzeczywiście w téj chwili była nieziemsko piękną w blaskach księżyca.
Delikatna jéj cera stała się w tém turkusowo-srebrném świetle śnieżno-białą. Po za nią tło skały szaro-niebieskie służyło jéj za rodzaj baldachimu. Brylanty-gwiazdy migotały zwycięzko, walcząc o lepsze z jednostajnym, zimnym blaskiem księżyca, — i tylko fosforyczne wstęgi, snujące się wśród fali, miały