Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

Podeszła posłuszna i już uradowana tonem jego głosu, żądaniem przysługi, o którą mógł się przecież zwrócić do matki.
On, patrząc na ten pośpiech, zaczął się uśmiechać.
— Niech się panna Tecia nie śpieszy. Mnie do biura nie pilno!
Lecz jéj pilno było zadowolnić jego żądanie. Tyranizował ją od lat dwóch, od chwili, kiedy babka oddała ją do „pomocy” pani Wielohradzkiéj. Wszystkie zmiany jego humoru, kaprysy nerwowca, człowieka, szamocącego się nie w swojéj sferze, odbijały się, jak w zwierciadle, na sposobie, w jaki traktował tę dziewczynę, zakochaną w nim do szaleństwa.
Wiedział o tém, miłość tę tolerował, bawił się nią, wywoływał ją, zachęcał, a czasem maltretował, kopał i szydził.
Wychowany przez matkę, do lat sześciu nosił sukienki dziewczęce i długie zakręcone w loki włosy. Bawił się lalkami i wykałał im oczy, przeglądając się późniéj w tych szklanych źrenicach, które trzymał do światła, badając, czy nie dojrzy czegoś nadzwyczajnego w tych perełkach turkusów lub dżetu.
Miał wszelkie cechy kobiety, połączone z niektóremi odcieniami, właściwemi jedynie mężczyźnie. Było to głównym jego czarem, urokiem, ta mieszanina podwójna i nieokreślona.
Wiedział o niéj i, łasząc się, jak duża płowa