Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/318

Ta strona została przepisana.

czekać powrotu matki. Odwrócił się do stróża i rzucił z niechcenia:
Niech mu Mateusz powie, żeby zaczekał. Biorę go na godzinę!...
I porwawszy walizkę, wpadł do swego pokoju.
I am znalazł wszystko na swojem miejscu. Podłoga aż lśniła się od wosku. Kołdra opięta świeżém prześcieradłem czerwieniła się zdaleka. Na stole w szklanym wazoniku stał bukiet rozmaitych kwiatów. Obok niego buteleczka wody kolońskiéj, jeszcze nieodetkana, i nowy, imitujący szyldkret, grzebień.
Wielohradzki usiadł na łóżku i ze ściśniętem sercem patrzył dokoła. Ten pokoik mały, ciemny, ubogi, podobny do jakiegoś pretensyonalnego więzienia, sprawił na nim przygniatające wrażenie. Ów bukiecik, flaszeczka wody kolońskiéj, grzebień tani z celuloidu — te niespodzianki, prezenty, które na niego czekały, powiększyły jeszcze wrażenie nędzy i szarego niedostatku, w które wpadał.
W dodatku owo niespodziewane znalezienie się w objęciach Teci, jéj rozpaczliwe a tak dziwnie pogardliwe odepchnięcie przejmowało go szalonym niesmakiem.
Miał ochotę otworzyć drzwi i powiedziéć téj dziewczynie, iż była to jedynie pomyłka z jego strony, iż w ciemności wziął ją za matkę, któréj nieobecności nie umiał sobie wytłómaczyć; miał ochotę, a nie śmiał, czuł się jak sparaliżowany, związany