Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/319

Ta strona została skorygowana.

wobec téj dziewczyny, któréj gniew, wzgardę, wstręt odczuwał doskonale, pomimo, iż minął ją, przebiegając przez pokój, nie spojrzawszy nawet w jéj stronę.
Ukrył więc głowę w dłonie, i tak siedział na łóżku, skurczony, zgarbiony, nie mając ani odwagi ani chęci obmyć się z kolejowéj sadzy i podróżnego pyłu.
Z zamyślenia tego wyrwało go wejście matki. Wielohradzka wbiegła w kapeluszu, kolecie i rękawiczkach. Porwała go w swe objęcia i witała ze łzami w oczach; poczém szybko mówić zaczęła. Spóźniła się na pociąg... szła bowiem piechotą... nie lubiąc tramwajów.
Wielohradzki całował jéj ręce, ciągle zamyślony, znużony, z ustami zaciętemi w niewytłómaczoném milczeniu.
Lecz Wielohradzka gorączkowo go pytać zaczęła:
— I cóż? i cóż?..
On powolnym ruchem wskazał na drzwi, po za któremi była Tecia.
Quand nous serons seuls!... — wyrzekł w formie odpowiedzi.
— Ona zaraz wyjdzie... — odparła matka.
Nagle rozległ się dzwonek.
Wielohradzka zbliżyła się do drzwi.
— Kto tam? Zobacz, Teciu, kto dzwoni.
Rozległ się głos Mateusza.
Einspänner pyta, czy ma czekać dłużéj?
Na Wielohradzkiego uderzyły płomienie. Po raz