Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/32

Ta strona została przepisana.

kotka, tyranizował matkę i nieszczęsną Tecię, któréj serce miało ciągłe palpitacye pod połamanemi fiszbinami gorsetu.
I teraz, gdy zbliżył się ku niej, zwycięski i pachnący, ręce jéj dygotały, jak w febrze. Uczepiła się klapy palta i szyć zaczęła, pochylając nizko głowę... On patrzył na tę massę złocistą włosów, spiętą zręcznie na czubku głowy szpilkami z celluloidu. Bił z tych włosów odurzający zapach orzecha, jakaś woń młodości, pomimo anemii, widocznie trawiącéj dziewczynę.
— Dlaczego się Tecia na mnie chmurzy? — zapytał szeptem, rozdmuchując swym oddechem krótkie kręcone włosy, pokrywające kark dziewczyny.
Ona wzruszyła ramionami i szyła daléj, nie mogąc znaleźć słowa odpowiedzi.
— Nie trzeba się na mnie gniewać!.. — szeptał znów Tadeusz z uśmiechem. — Tecia wie, że jestem zwykle rozdrażniony, gdy z balu powrócę... że mam „kociokwik”... A przytem nie trzeba bułek kłaść na kwiaty. Będzie o tém Tecia pamiętała?
— Będę!.. — odparła cichutko dziewczyna.
— To bardzo dobrze... a teraz... proszę podnieść główkę... i popatrzéć mi prosto w oczy...
Lecz dziewczyna ładnym chłopskim ruchem zakryła twarz spracowaną ręką.
— Proszę mi spojrzeć w oczy!.. — nalegał Tadeusz.