Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/320

Ta strona została skorygowana.

pierwszy uczuł się skrępowanym, sięgając do kieszeni matczynéj. Stracił przyzwyczajenie ciągłego proszenia się o pieniądze potrzebne na uprzyjemnienie egzystencyi.
Wolał zastawić się kłamstwem.
— Mateczko!... nie mam drobnych.. niech mateczka zapłaci dorożkarzowi...
Wielohradzka zafrasowała się widocznie.
— Dawno czeka?
— Nie wiem... może pół godziny, może trzy kwadranse...
Wielohradzka zaczęła szybko mrugać oczami.
— Daj to, co masz!... Tecia rozmieni.
Wtedy zdjęła go jakaś rozpaczliwa energia. Zwrócił się ku matce, pobladły cały i zmęczony zdenerwowaniem, które go od chwili wstąpienia na próg domu dławiło.
Je n’ai rien! — wykrztusił prawie tragicznym głosem.
Wielohradzka wysunęła się za drzwi i przymknęła je.
Tadeusz słyszał dokładnie, jak kazała zejść stróżowi i powiedziéć dorożkarzowi, aby jeszcze zaczekał chwilkę. Poczém szeptała coś z Tecią, i dziewczyna wybiegła szybko, mówiąc półgłosem:
— Wezmę od babki.
Wielohradzki zrozumiał, że i matka nie miała ani centa i że pożyczone przez Tecię pieniądze zapłacą