Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/322

Ta strona została skorygowana.

— Mamciu złota!... — zaczął gorączkowo — ja mamcię błagam, niech mama mnie o nic dziś nie pyta... Jestem znużony, rozdrażniony, zdenerwowany... enfin, que sais-je!...
Wielohradzka protestowała.
— Chciałam się tylko dowiedziéć...
— Jutro... mamcia dowie się o wszystkiém... sam powiem! Dziś nie mogę!... nie mogę!...
Zęby mu dzwoniły, oczy miał łez pełne, zdawało się, że wloką go na średniowieczne tortury.
Wielohradzka przeraziła się jego zdenerwowaniem.
— Dobrze!... dobrze!... — wyrzekła uspokajająco. — Powiesz, kiedy chcesz i co zechcesz... Teraz umyj się, przebierz i odpocznij. Przyniosę ci gorącéj wody, doléj trochę gliceryny, bo inaczéj ta sadza kolejowa zniszczy ci cerę na kilka tygodni.
I stając już u drzwi dodała:
— Do herbaty przygotowałam ci świeże masło, twarożek i trochę kiszki pasztetowéj... Czy dobrze?
— Do ust Tadeusza nabiegła ślina.
— Och!... ja nic jeść nie będę! — mruknął, zdejmując palto.
Niemniéj przeto, tak, jak zresztą zawsze, do stołu usiadł i zjadł pół bochenka chleba, maselniczkę masła i ćwierć funta kiszki pasztetowéj. Dopiero, gdy zabrał się do twaroga, spostrzegł, że matka pije czystą herbatę.