— Kafthana! stoi ukryty po za framugą okna i patrzy na ogród... och! ale jak patrzy!
— Kto jest w ogrodzie? Wielohradzki, zobacz-no! Tadeusz podniósł głowę i spojrzał przez okno.
— Cesarsko-królewska fornalka!...
— Ach!!!
Wszyscy trzej spojrzeli na siebie.
— Czyżby?... — zaczął Pozbitowski i urwał, wybuchając śmiechem.
— Oh!... non! non!... — protestował Bodocki — ça serait trop cocasse!...
Śmiali się jeszcze długą chwilę i Bodocki powrócił na dawne miejsce.
— Quel animal!... — rzucił, wzruszając ramionami.
Pozbitowski ułożył się na sofie, zwijając się w kłębek.
— Spać mi się chce!... — wyrzekł powoli. — Byłem wczoraj na kolacyi u Brandmagla,
— Po co tam chodzicie?...
— A cóż z czasem zrobić? w lecie niepodobna we Lwowie wytrzymać...
I układał się do snu jak wielki kot czarny, błyskając tylko bielą pikowéj kamizelki.
— Nie wiesz kiedy Maleni wróci? — spytał Bodocki.
— Nie wiem! jeżeli wróci, to w każdym razie nie na długo...
Wielohradzki zamknął książkę i, oparłszy głowę
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/336
Ta strona została skorygowana.