Wielohradzki wszedł w głąb kościoła, lecz cofnął się natychmiast, widząc, iż majowe nabożeństwo miało się ku końcowi.
Klęcząc, tłum śpiewał ostatnie zwrotki. U ołtarza gaszono powoli świéce. Błyszczał jednak jeszcze zdaleka ten ołtarz w bukiecie złotych światełek. Żółte światło oblewało pęki białych kwiatów, pośród których zielone liście kładły ciemne plamy.
Dokoła morze głów wypełniających szczelnie wnętrze kościoła. Jedynie tylko tu i owdzie sterczały chorągwie aksamitne, szychem dziane, i kołysały się popychane przez tłum, tłoczący się już ku wyjściu.
Wielohradzki zbiegł ze stopni kamiennych i przeszedł na drugą stronę ulicy.
Zbici w gęstą gromadę, stali już tam mężczyzni, oczekując na wychodzący z kościoła tłum. Niektórzy czekali tu na żony, siostry, matki, które, zdjęte potrzebą duszy w to wiosenne popołudnie, w woni