Nagle mężczyźni, którzy do téj chwili z dość bierną obojętnością przyjmowali pojawienie się koteryi mieszczańskiéj, z obawy, aby jakaś uszczypliwa uwaga nie uraziła kogoś z blizkich obmawianéj kobiety, zaczęli się nagle popychać, pragnąc docisnąć się po nad brzeg chodnika, który był granicą ich terrytoryum.
W drzwiach zaczęły się pokazywać cienkie sylwetki panien, odzianych w ciemno-granatowe, ciemno-zielone, ciemno-bronzowe kostyumy, postaci matek w szarych lub czarnych płaszczach i młodych mężatek w zgrabnych kurtkach, o morowych wyłogach i długich żakietach. Jedna z nich miała nawet rodzaj palto-saka, spiętego z tyłu na patkę z sukna i schodziła tak powoli, mimo ohydnego worka, zgrabna, wdzięczna, pełna téj nieokreślonéj „dezinwoltury”, którą mają wielkie damy, a która nie będąc arrogancyą, graniczy z nią prawie, łagodząc subtelną linią to, co jest w arrogancyi nazbyt brutalnego.
Powozy zaczęły podjeżdżać z turkotem. Lokaje biegali, rozwiewając fałdy swych paltotów liberyjnych. Damy oczekiwały na swe pojazdy, rozmawiając pomiędzy sobą cicho, bez gestów, bez śmiechu. Wszystkie były uczesane gładko, bez grzywek; z włosami doskonale wyszczotkowanemi.
Panienki miały po większej części męskie kołnierzyki, mankietki i filcowe kapelusze.
Rysy ich były regularne, ale nic nie znaczące, oczy bez wyrazu, jakby zgaszone nagle pochodnie.
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/44
Ta strona została skorygowana.