Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/52

Ta strona została przepisana.

On spostrzegł ją także i, nagłą potrzebą okrucieństwa zjęty, w chwili, gdy dziewczyna kłaniała mu się niezgrabnie, prześlizgnął się po niéj wzrokiem, naśladując wzrok hrabianki, i odwrócił się tym samym wiewiórczym ruchem, jakim odwróciła się od niego Muszka Dobrojowska.
Lecz znalazł się nosem na szybie drzwi nożownika, który, biorąc go za wchodzącego klijenta, drzwi szybko otworzył, chcąc ułatwić mu wejście do sklepu.
Rad nie rad, Wielohradzki wejść musiał i głosem wzburzonym zażądał pokazania angielskich scyzoryków.
Gdy kupiec rozkładał przed nim całą szufladę błyszczącą od stali, Wielohradzki przeklinał w duszy Tecię, przez którą do sklepu wejść musiał.
Powoli jednak ochłonął i zaczął szukać sposobu wykręcenia się od kupienia czegokolwiek.
— Widzę, że pan nie masz scyzoryków z Bir-mangh-Chaster — wyrzekł, nadrabiając miną — to najlepsza firma, kupiłem scyzoryk taki w Londynie przeszłego roku... był kolosalny!.. Zgubiłem go, a prawdopodobniéj służba mi ukradła. Poszukam w innych sklepach... jeśli nie znajdę, sprowadzi mi pan... ale koniecznie „Birmangh-Chaster”.
Wziął za kapelusz i wyszedł ze sklepu, skrzypiąc butami, zadowolniony na razie, że znalazł sposób wykręcenia się od kupna zbytecznego mu sprzętu.