Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/55

Ta strona została przepisana.

Gdy znalazła się przed Wielohradzkim, który, zdziwiony tem nagleni objawieniém się wyłącznego dla niego uśmiechu, stał, oczekując na jakiś fakt niezwykły, przewyższający banalność salonowego flirtu, miała w sobie tryumfalną pewność siebie, doskonale pięknéj istoty, połączoną z nerwowością nagle zbudzonego kobiecego niepokoju.
Z uśmiechem tym samym, zagadkowym i zimnym, wysłuchała jego zaproszenia do kotyliona, do owego kotyliona, który chowała w głębi karnetu, od chwili przybycia na piknik; lecz już oczy jéj, błyszczące z pod długich, fryzowanych rzęs, ślizgały się niespokojnie po całéj postaci wodzireja — ślizgały się, migotały, płonęły, cofały się w głąb i znów powracały.
Zdawało się, że po raz pierwszy widziała go tak dokładnie, tak dobrze, tak „bien”, w całém słowa tego znaczeniu.
Urodą, szykiem, elegancyą strojnego motyla przewyższał wszystkich otaczających ją galicyjskich arystokratów.
Zaczęła się dziwić sobie, iż do téj chwili nie zwróciła na niego uwagi. Tańczyła z nim przecież chętnie, spotykała się z nim często, gdyż bywał prawie we wszystkich domach, w których i ona bywała, dopiero dziś dostrzegła jego piękność i tę jakąś błyskotliwość, która ja zawsze wabiła. Wszyscy męż-