Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/65

Ta strona została przepisana.

teraz Wielohradzka nie odchodziła, tylko przez binokle przyglądała się z upodobaniem synowi.
— wiész, Tadziu!... — wyrzekła nareszcie — zdaje mi się, że ty tego roku jeszcze urosłeś... Przerastasz mnie teraz o głowę, a przecież ja nie ułomek!
Prostowała się z pewną butą — blada, a mimo to bardzo ładna w tém obramowaniu siwych włosów. Szalone przywiązanie, jakie miała do swego jedynaka, zdobiło jéj rysy, a zwłaszcza wyraz ust, prześliczną i żywą młodością.
Tadzio nadstawił swą głowę wytartą wodą kolońską.
— Niech mamuś pocałuje swego urwisa — prosi dziecinnym głosikiem.
Wielohradzka kilkakrotnie, gorąco, szczerze ucałowała głowę syna.
— Ach! ty pieszczochu! — wymówiła z lekkiem wzruszeniém w głosie.
Nagle zasyczało coś w kuchni.
— Jezu! coś się przypala!
Wielohradzka wybiegła z pokoju z szumem fałd swego szlafroka.
Teraz — Tadeusz był gotów.
Wonny, czysty, uśmiechnięty, wyglądał jak lalka wycięta z żurnalu.
Oglądając paznogcie, wszedł do pokoju matki, która szybko nakrywała stół obrusem i ustawiała na nim przybory do herbaty.